Dostawy ducha

Wybór poezji pod redakcją Agnieszki Gołaś i prof. Doroty Heck

Posłowiem opatrzyła prof. Dorota Heck

 

Horyzont (1965)

 

 

Znak zapytania

 

jeśli buk zgięty

jest znakiem zapytania

o niebo

to pytam o ziemię

w której się jeszcze

czasem chowamy

 

 

 

Królestwo Róży

 

droga cierni usłana różami

jak na dłoni

biegnie wokół krzaka

nie tracąc jasności z kolca

idzie po olej do kielicha

rzuca cierniową koronę

całe królestwo stawia na stół

o krysztale i wodzie

 

 

 

Ostatnia wieczerza

 

na stole stawu

na wieczerzę księżyc

z lśniącą wenus

opuszczone pąki

na płatki wody

umywam usta jeszcze nie zamknięte

duży wóz lwem we mnie

rozwozi krew po mlecznej drodze

rano piję wodę ze studni

do której rzuciło się niebo

 

 

 

Wzięcie do ziemi

 

kiedy prosta przecina drogi

jest promieni wiązka

rzucona na krę

widzę wtedy tęczę

białą flagą na niebie

 

 

 

Kurtyna

 

publiczność zdjęła maski

na korzyść aktora

gra sprzętów wychodzi naturalnie

zmieniono role

za uprawianie serc

grozi kara

do zaprzestania bicia włącznie

 

 

 

Pytanie

 

cień odjął człowieka od słońca

cykuta Sokratesa od ust

wzrok słowa powiekę

łza wierzbę od rzęsy

klucz żurawi zamki promieni

lata w sieci ości igła

jak cień nie pada człowiek jest

ale od czego odjąć słońce

 

 

 

Suszenie grzybów

 

las wymieciony z drzew miotłą

jodłowej igły

zbłąkanej zwierzynie zostawia cień

wśród borowików

z wyciągniętymi kapeluszami żebrzą

rozdają gorycz wzrośniętą przez jedną noc

z szyszkami heblowane

przypominają dorzynanie dzika kordelasem

zmylony przypiekaniem na przemian z grzybami

otwiera skórę pod ludźmi – wycierana boso

igły znalezione w lesie między palcami

opadają napełnione krwią zasuszonych grzybów

 

 

 

Bonum falsum

 

nenufar fałszywy zaprawdę

wyrzuca kwiaty

pękają z wonnością

śluzowate nosy

przez konia i osła owocuje w mule

dziedzicznie wypchany płcią

 

 

 

Widmo nieciągłe

 

serce zamknięte w komórkach

skończy nami bić

ręce wyciągnięte do góry

klękną na ziemi

chmurą

zamknięta kropla

roztopi klęcznik na kolana

podciągnięte do tęczy

bez kończyn tam ciała

szeregiem barw

 

 

 

Mój grób cudzy

 

gdyby ziemia była pomarańczą

postarałbym się o drzewo

gdyby człowiek był

człowiek jest

ale kogoś wiecznie brakuje

łza jest oczkiem w chmurze

a pada na cudzy grób

jakby cień

niech wypełni się grób mój

aż po brzegi

 

 

 

Popiół

 

już czapka niewidka gore

z drżeniem uchylone powieki

nie trafiają do czoła

w międzymorzu

czy w międzypiórze

rozsypane szkielety słów

popielata droga

 

 

 

Pojedynek

 

ścisnąłem wreszcie ziemię

patrzy na mnie przez palce

to kula

rozrywa świat dla mnie

ja w niego nogą

on we mnie pąkiem

ja w niego sercem

on pewniej we mnie

ja klatką w niego

on dziobem

wybija zęby

spada jabłko do drzewa

widziałem właściwie

złotego ptaka

zwęglony promień

potrącał skrzydłami

 

 

 

Rozwiązanie zegara

 

Szukanie źródła

 

mieni się w niebie

uwodzi słońce

korona na mule

kotwica powieki

ustami wiosła

toń języka

rzekę w polu bije się w brzegi

kto zajdzie za chmury kto będzie człowiekiem

to go na krzyż

by liczył się z drzewem

jak ptaki

co skrzydła zanoszą do nieba

i na odwrót

gwiazdy do rzeki

jak małe do gniazda

do wielkiego wozu

sierp księżyca

układa snopy

jak łzy

to na supełek kata

łez nie powieszono

biją co oko

jak ręce głuche

 

Cofanie do antyku

 

jak Zeus w czasie Ledy

waha się łabędź

korona na szyi

berło wody w słońcu

i tron nie z tego nieba do dna

i dzień nie z tej nocy po lata

a pióro w atrament bite

nie w kałamarzu tęczy

nie po kartach stawu

układa klepsydry

arabskie

jak wiersze

rzymskie

pallida mors

pod twoim spojrzeniem rumiana

już gilotyna

aequo pulsat pede

 

pod gołym niebem

ubrana już złota

pauperum tabernas

regumque turris[1]

pod twoją szyją

szal gilotyny

 

 

 

Odnowienie wskazówek

 

biją skrzydła nie do pary

do klucza

po kotwiczce oliwa

tylko dziesięć palców

od pierwszej do dwunastej

po stawach

snucie pająków od sieci

słowa nie tyka

dochodzi

zacięcie do krwi

i pali znów proch

po rękach

umywam kulę

w miednicy nieba

 

 Rozwiązanie części ludzkich

 

a gałąź w gardle

waha jabłkiem

od zęba do zęba

i dzwoni

idzie od siedmiu kamieni

nie opuszcza tarczy

kamień syzyfowy

od siedmiu odcisków

nie tworzy wskazówek

toczy w górę na zdartej osi

od siódmej rdzy w trybach włos

z kółka nie spada

dobrze mu bija z wahadła

do ucha od ucha siedem otworów

nie bierze drzewa pod liście

od siedmiu pór

nie krzyżuje piór z owocami

od siedmiu sprężyn spada oliwka

co dwanaście wydała w godzinę

podniesienia klatki

winną kładką wiosny

równania południa z północą

liści do słońca o wydanie korony

dziewczyny w rzęsach

chleba na kamień

muszki na apeks kuli

z kolei samotność na dworcu ramion

w godzinę dziewiczej dłoni

sypanie ziarna w peruwianowe kłosy

stawianie pola more maiorum

na otwartym czole

godzina na ręku i siwe pieluszki

zachowaj dwanaście włosów na twarzy

w godzinę wybitą z głowy

 

 

 

Podróż

 

Poza...

 

 

 

 

Proch (1972)

 

 

 

Przenikanie

 

Równouprawniona

rola garncarzowi za srebrniki judaszów

Haceldama człowiekowi

Sprawdzam krwi klucz

serce korzysta ze zwłoki

Czas wymówiony ubocznym zajęciem

Cisza – ziemia rodzi ziemię

śmierć odbiera tytuł

doktora

za wybitne osiągnięcia na polu grzebania w oryginalny i odkrywczy sposóbWspółtworzenia

 

 

 

II

 

Życie – czym zasłużyłem na nie

przecież rodzice moi drżąc o plony

w pocie czoła uprawiają ziemię

wydającą zboże wraz z kosą

A ja człowiek szczęśliwy

spokrewniony ze łzami

modlę się ciągle o śmierć

piękną dobrą i prawdziwą

 

 

 

III

 

Szukałem Ciebie po całej ziemi

kiedy dotykałem złotego warkocza

rzeki jak węże oplotły ramiona

Zajrzałem w samo serce puszczy

tu broń człowieka już nie wypala

Rozszarpany kłami dzikich zwierząt

wyrzucony poza ostatnie drzewo

ledwie igły leśne

zdążyły zaszyć rany

morzu jestem winien kamień u szyi

górom dano garby za pychę wysokości

zaczerwieniło się niebo

tam żywy bez krzyża nie dojdę

Spoglądam głęboko w ziemię

pokorny syn niemych słów grabarz

marnotrawny w trawie

skoszony z łąką a ślad mak czerwony

Szukałem Ciebie po całym niebie

mącąc łzami w martwych morzach

ciszę zatopionych statków

Szukał również Bóg

 

nie pamiętając czy tylko ducha

tchnął w żebro

a może śnił o Tobie

po trudach Wielkiego Tygodnia

 

 

 

Widmo

 

Biała chorągiew dnia
pod bezpańskim stadem łez

Pod chorągwią krwi
wiernie służąjuż tylko kruki
umarłych do nieba zanosząc
konających jeszcze wyżej

Bóg w pełnym rynsztunku
szuka swoich synów
przybitych do ciszy

Zbiory

Marcowe koty w nieboskłonie
ziemia po nosy zakryta czapli
poderżnięte gardła moczą się we krwi

Ostrze księżyca
zarost grobów ścina
świeży

Dzieci złożone w grobie
trzeciego dnia
odrzucą kamień

Anioł słowa ma związane skrzydła
krople krwi za ciałem się czają
Ostatni promień w rezerwie
dla szyi

Ociągają się jeszcze
miednice kobiet
w krwawych połogach

 

tchnął w żebro

a może śnił o Tobie

po trudach Wielkiego Tygodnia

 

Błyskawica – aniołowie prezentują broń

przed Bogiem – człowiekiem przybitym do krzyża

Golgota – tu włócznia pełna octu i żółci

omija serce między żebrami

Ziemio i Grobie

Pan z tobą i kamień

Zmartwychwstanie

 

 

Bóg Zapłać

 

Krew śpiewa otwartymi ranami
psalm dziękczynny mordercom

Mordujcie nas rano
Białą bronią widnokręgu

Mordujcie nocą

Sierpem księżyca ostrzonym

Na kole wielkiego wozu

Mordujcie w czasie Ojcze nasz
i Zdrowaś Mario

Mordujcie w czasie Zmartwychwstania

Nie wierzcie umarłym

Ani na jedną łzę

nie spuszczajcie ich z oka

W połowie drogi z hakiem
siwiej e głos w j amie
Mordercy - pustelnicy
Bóg z wami
staje się człowiekiem

 

 

 

Łapanka

 

Psy gończe powiek
już w przedsionkach

Syreny warczą
przy grzebaniu kości

Przy bitej drodze
niemowlęta grobów
uczą się sztuki
raczkowania

Psy rozrywają krtanie
przy bitej twarzy

 

 

 

Trzydziesty dziewiąty

 

Z pulsujących żywiołów
z rozwalonych koryt rzek
zwęglone twarze
ognista obręcz widnokręgu
zaciska szyję

Rzuceni w rozpadlinę ziemi
świecimy żebrami
policzkami toczą mrówki
czarne łzy ziemi
Niebo uświęciło krzyk
Piorun po piorunie
zsyłając na mogiły

 

 

 

Pierwszy sierpnia

 

Zanim księżyc utonie o świcie
Uciekają meteorów szczury
Czerwone jak rak serce
kleszczami ściska gardło
Jestem nagle

gorącym zwolennikiem śmierci
Jestem nagle niewinnym
mimo srebrników potu w zmarszczkach
podejrzanych widoków na ziemi i niebie
– oczu w słup

jąder gwiazd w ciemnościach -

W czasie poczęcia

groby pękają jak brzuchy matek

widać kości

gotowe do poświęceń

 

 

 

Donosy

 

Moda na cmentarze
nie trwała sezonu
Gwiazdy strącone
do krwawych ran
nie podnoszą już rogów
nie śledzą kroków
zdradzających ziemię
Nie donoszą grobom łez
wywleczonych nocą
z czerwonej pościeli

 

 

 

Poświęcenie

 

I

Za posłańcem krwi
ociąga się ciało
przed spadanie w głąb

Po człowieku zostanie cmentarz
po cmentarzu cisza
W ciszy Bóg mnoży istnienia
przez zera pętlę
zaciskaną na szyjach

Po zdjęciu czerwonej opończy z twarzy
opada pod nogi biała róża potu

Bóg się z człowiekiem zamienił

Niebo posiwiało

Z brzucha okopów
wyciągnięto najmłodszy rocznik
nie umiejący bawić się
ze śmiercią

 

II

Ciało leży w gruzach cienia
niebo się toczy po kamieniach
banda gwiazd rzucona w oczy
bandaż światła owija twarz
sen j awniej szy od j awy
miecz wzięty na lep krwi

Jawa senniej sza od snu
leczy w bagnie skrzywiony
kręgosłup

przedpotopowej populacji
Baranki boże z jaskiń oczu
znikają jak łzawice

Prawdziwy Pasterz mianował mnie Wielkim Łowczym
Słowem nie wspomniałem o białych niedźwiedziach
o żebrach śmieszkach na krach
wyglądających wiosny

 

 

 

Przywiązanie

 

czekano na mnie
miałem podpierać świat
jak niebo i ziemię piorun
z rzeczy niespełnionych jedynie śmierć
obłąkana w młodości
na starość powraca z bękartem
chmury - przepony ziemi
wyrywane z brzucha widnokręgu
jedynie śmierć
w białych szatach godowych
wierząc w moj ą męskość
przebacza zmartwychwstanie

 

 

 

Granica

 

I.

Wytrzebiona puszcza za śmiercią wyje
Trzymajmy się mocno za groby
Dalej konajmy znacznie dalej
Na kole polarnym

Ktoś w pustej łodzi wytrwale charoni
( z daleka nie widać przybysz
czy tubylec)

szmata życia przesiąknięta krwią
wykręcona w drugą stronę
strzygi łez czatują
w wyczerpanych gardłach

 

II.

Trup dnia zawisł na rękach
czujki powiek wosk leją na usta
z lotu ptaka
celnicy czasu
doglądają grobów
świeżo otwartych
w dziewiątym miesiącu

 

III.

Dom pełen aniołów
jak grób po zmartwychwstaniu
Jedna martwa przy sercu
Druga ściska różaniec
Zdrowaś Mario

od karabinów rzeka złotych łusek

ręce pełne prochu

Od nieba opłatek słońca

na martwe usta

przed wstąpieniem do ziemi

na wieki

 

 

 

Macierz

 

Wyciągnięte z gardzieli czasu
z miedziakami krwi na tarczy

Zrównana z niebem

skorupa rozcięta diamentem rzeki

na granicy rodziła pisklę

Światło wśród tych szkieletów
Wyglądało jak prześcieradło
na duchu

na oporowskim cmentarzu

leży naprawdę mój krewny
On i moja matka
z jednego byli gniazda

 

Matka mnie tu przysłała
zanim to miasto
dojrzało we mnie
jak w matce zboże
po ścięciu kosą

 

 

 

Dwie strony medalu

 

I.

Tłum Żywy i Martwy
cmentarze wypełnione
do ostatnich grobów
Za Bogiem cały Naród
Milczenie żelazne kratki

Za mną wierny lokaj śmierci
Otwiera drzwi
Bóg przyjechał
dokonać cięcia ducha

 

II.

W boskim koszu cienia znajduję owoce

Śmierci nie ufam choć wiosna u niej
na posyłki

Ojczyznę ze wsi

Przychodzącą na odpust w białych kożuchach
Czuć krwią

 

Bóg gwiazdę przyznał pośmiertnie

zachować zimną

usta zacięte jak księżyc z nieba

zdjęty oburącz

Uciekająca owieczka światła

zamienia ciszę w dobrego pasterza

 

 

 

Rachunek sumienia nierówność

 

Cień – czarny bilet
wydany przez słońce
Promień nie oświeci oka
Łuk księżyca wielkiego wozu
bramą niebieską nie zamknie
Kometa rąk nie rozpali
Śmierć kosy nie ostrzy
jest tępa

 

Uparty osioł nie wyjdzie z grobu

 

 

 

Równanie pierwsze

 

Niebo piorunem opada w morze

otrząsnąć ciało z wieczności

siwymi bryzgami chrzci ziemię

nie pamięć pierwszego potopu

Zanim dzikie słowo zamienione świątynią

stawiało pierwszy znak krzyża

zanim pustynia zapragnęła pierwszego

poranek poroni niebo bliźniętami

kula w babim lecie

słońce grzbietami gór noszone za morza
roztrzęsione płomienie rozpadane popiołem
Oczernione miejsce po ziemi

 

 

 

Równanie drugie

 

Złączeni uściskiem
na oślej łączce snu
zaparty oddech trzy razy
Upadły anioł skrzydłami
unosi groby

Umarli między niebem a ziemią
wybieleni z popiołu
Czarnym biletem nieskończoności
odebrano wstęp

 

Śmierć chodzi z życiem
nieistnienie potomności
brakiem dowodów rzeczowych

krew pretekstem
Jedyne zejście
krzyżykami wypełnione
białe karty czasu

 

 

 

Równanie trzecie

 

Jeśli umawiam się z tobą za życia

przychodzisz dopiero po śmierci

Czasem liczę wyciągnięte ramiona

Do nieskończoności

Słowa do pełni

Milczenia czasem

Przyjdę w czasie nieswoim

Czas potrzask

Nieistnieniem nie omami

Brak obrazu brakiem muzeum nieba

Umarłaś przede mną czy urodzisz się po mnie
– Poezjo –

widziana na początku oślepiłaś
zawiązana przepaską cienia
bawisz się w ciuciubabkę

Udani do grobowca Poezji
odrzucamy głaz słowa
Zmartwychwstaniesz

 

 

 

Tatuaż

 

Piersi dwie wyspy łączą czółno dłoni
połykacz wiatru cisza przy grobie

Serce negr wśród nagiego rozbitka
bije wierni ślad bicia czarny

Uderzam czołem o dno oceanu
kreda odbija twoje imię

 

 

 

Alfa i omega

 

Część I.

 

Dano oczy nie widok na przyszłość
nie odebrano złudzeń dodano powieki
Dano oczy po raz już nie dodano
nie było czasu

Dano język nie porozumienie
Dano serce nie do potęgi
Człowiek człowiekowi pasterzem
choć w jednej chowani ziemi
niejednym trawieni polem
Dano głos nie wydobycie wnętrza
Dano słuch absolutny
nie echo z tamtego świata
Dano pamięć nie pamięć
Dano na imię
Na pierwsze...
Na drugie nie...

 

 Część II.

 

Siedem otworów w głowie
siedem cudów świata
i jeden

Człowiek nie ludzki stan rzeczy
piramidy cudów mówią za siebie
kamienne jak język bez zdania
piramidy z głów układano
w wiekach złotych srebrnych brązowych
umywano ręce

nim zapłonęły żywe pochodnie

Człowiek nie ludzkie w nim węzły

stopy pięta palce

palce pięta

kto ziemię podłoży

Słoneczny włos

przez ucho

najpierw igielne

a potem do rzeczy

jeszcze jest mrok

świtu pełen

jeszcze nie ma obrazów

 

 

 

***

Odmawiam oczom światła
odmawiam uszom słowa

- boskiego gońca odmawiam ustom chleba

 - suchego trwania

do ostatniej wieczerzy

 

Ziemia

nie kopie dołu pode mną
łagodzi mój niedostatek
pozawala brać się jak szczeniak
w zęby

zerwać łańcuch krwi
tropami słów gonić
za utraconym cieniem
w którym spoczywa
mój owoc zakazany

Duch

 

 

 

Europejski Tydzień Serca

 

W zgniłych budach Oświęcimia
z łańcuchów krwi
zrywały się Serca
Z komór podawano niebu
duszoną Europę

Marz o świeżym powietrzu
snach bez syren

Dotykaj twarzy Europy
między bliznami
Zacieraj granice

 

 

Czasoczary (1974)

 

 

Nauki piękne

 

Kto mnie nauczył
dzielić z biednymi
ostatni kawałek chleba
Komu jestem winien słowo
a kto mi odda z lichwą

Słowo - nauczyciel ust
usta - nauczycielki miłości
miłości uczmy się zaocznie
we śnie i na jawie

Ziemię chrońmy w dłoniach
i pod stopami
czas zawyje za nami
jak wiemy pies

Uczą również dobroci
siwe piastunki - włosy
kto mi jednak udzieli pomocy
bym zdał niebo
zachował ziemię
i twarz w niej odcisnął
na wieki

 

 

 

Poświęcenie

 

Błogosławiony ojcze Kolbe
jak żyć

za drugiego człowieka
jak zachować twarz
wśród świstów bata
Jak rozmawiać z Bogiem
na równych prawach
dziedzica

Wychowani o chlebie i wodzie
tresujemy ducha
na boskie przyjęcie

Błogosławiony ojcze Kolbe

jak umierać

za drugiego człowieka

dotrwać do rana

rano promienie przepiłują kratę

niebo jak dziecko

usiądzie na kolanach

wytrzemy mu oczy

chustą cienia

i twarz się stanie

błogosławiona

 

 

 

Bytowanie

 

Byt bierze płachtę języka
na rogi

Ciągnie ludzkie chomąto
do żłobu
tu mu zdychanie
tu mu rodzenie
w pocie czoła
obok osła pokory

 

Dokąd pojadę na ośle pokory

z tych biur pełnych siódmych potów

- na łąki chodzące o kulach

siwym dmuchawcom wyrywać włosy

Dokąd pojadę na ośle pogardy

z dzidą słowa wbitą między żebra

Wybieraj ośle złoty środek

przed zgorzeniem wśród ludzkich odchodów

Niebo wypełnia się prochem

szarzejąc jak człowiek

 

 

 

Duma (2)

Mylę już wiele rzeczy
a dusza jak las pożółkły opada
Mylę niebo z ziemią
porzucam księżyc bez boskich śladów
Ręce opuszczą twarz
zimno przyjęte

Życie pomiata mną jak miotłą
w rynsztokach i kanałach
wącham ludzką nędzę
Pokory uczą również pańskie klamki
liżące języki jak kiszki skręcone z głodu
Kto mi zabroni mylić
dzwonienia na Anioł Pański
z brzęczeniem łańcuchów
idących na Anioł Syberyjski

Jak zwierzęta idziemy boskimi śladami
do jamy nieba

Nie mamy już sił dźwigać w pyskach
ludzkiej nędzy
Nie mamy już sił
otwierać ludzkich gardeł
Boże dotknięty naszymi kłami
prowadź do lochów milczenia

 

 

 

Pokuta

 

Przeżuwam dni jak szkapa zielsko
rdzewieje obręcz widnokręgu
posłusznie ciągnę niebo
dla straceńców

siwe szkapy dni
ciągną do grobu
otwartej na oścież gospody
na progu Bóg wita nas
jak nowożeńców
czarnym chlebem
i solą

 

 

 

Pokuty (1)

 

Jestem leniwy
nie rzucam się z kłami
na światło
podane do łóżka

Zanim pożre mnie ziemia
obrażona stopami
Zanim ziemię pożre ocean
obrażony ciemnością
Zanim słowa wyjdą z jamy
rozbić łby o niebo
Zanim czas zrobi ze mnie
rusztowanie dla mrówek
Boże dzięki za broń
przeciw materii

 

 

 

Ewonalia

 

Z Twojego ciała niebo
wygląda jak dziecko
a ziemia czyni
mleczną drogę

Na wzgórzach piersi
spoczął ptak pocałunku

I czas wciąga
w czas wiatrak
miele na mąkę
białe kłosy dnia
z których powstaje
nasz chleb powszedni

 

 

 

Tarło

 

Pokój już pusty
na biegunach ust
kołyszą się słowa

 

Prześcieradła już zimne
choć za oknami
trzepocą ptaki
odlatujące do nieba

 

Rybę mi przynieście z martwego morza

z martwego człowieka uczyńcie rybaka

ryby łowić będzie

bo jest czas ludzkiego tarła

krew z kamieniami się starła

w morze wpełzła

 

Przynieście mi teraz

na noszach promieni ranne słońce

Trzeba być przy nich do końca

 

 

Prawo wydziedziczenia

 

Prawo o dwóch prostych równoległych

Poznałem w praktyce - palce na ustach

Kaganiec na sercu

Nie gryzie lecz szczeka

Kajdany na rękach

Za głaskanie bezpańskiego ducha

 

Po oderwaniu palców od ust - milczenie

po zdjęciu kagańca

zagryziona dusza

po zdjęciu kajdan

odmrożone palce

nie czują skroni

 

Kiedy duch brata się z celą
Piekło przestaje być rentowne

 

Dwudziestowieczny duch
omalże Duch - Duchowicz
członki we krwi
litery w krwiotekach

 

Małe republiczki snu w snach

złapane na gorących uczynkach rozwiązywania

aniołów duszonych w niebie

przejrzane na wylot

od dwunastnicy

do słowienicy

 

Niebo darmo oczyszcza
spłukanych do suchej nitki
opowiadaczy głodnych kawałów
omalże Głodów - Głodowiczów
połykających własny głód

 

Niebożercy wszystkich podano do ziemi

 

 

 

Cud

 

Grabarze podali się do dymisji

 

 

 

Czasoczary

 

Znam ludzi
Wybierających się
na tamten świat

 

Przywiozą stamtąd
milczenie które jest złotem
ciemność na kompleks Edypa
skrzydła do szukania Ojczyzny

 

Ja człowiek głęboko wierzący
we Wszystko
liczę na adopcję
przez Boga Ojca
na Zesłanie

 

na przybicie do krzyża

Liczę na cud
tworzenia

 

Na cud kochania
Żywych i Umarłych

 

Za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki
liczę na cud
rozwiązania

 

Liczę na to
Zaklinam – Manilkaz

 

 

 

Po mokrej robocie
Oczy służą do maszyny
Usta do niczego

Biorę głodem

niebo

nie

siebie

nie słowo

słowisko

 

 

 

Czarosłów

 

Liczę na drobne słowa
słowiczki

trzepocące w klatce
bez względu na czas
śpiewające w drzewie
bez względu na drogę

 

 

 

Żywiec (1977)

 

 

Azyl

  

Nie zamieniłem słowa

zaniebiony

wygnany z domów

odpędzony od ognisk

konający z posuchy

 

Wynoszą księżyc z kostnicy nieba

To miło odbijać światło pocałunków

Dopełniać kobiety

 

 

 

Płynąć z potem pod czas

 

Być poetą nie mieć kobiety nawet na lekarstwo

Stać pod niebem ie mieć Boga nawet na żałobę

Pić z Wagą herbatę po muzułmańsku

Oddawać się po polsku

do ostatniego nasienia

Być człowiekiem – nie żyć

Żyć – nie być człowiekiem

Człowieczyć – zgodzić godziny

– klęczeć przed Dziewicą

Dziewicza ziemia wzięła ze mnie krew

Dziewicze niebo ściągnęło skórę

Dziewicze słowo –

kropla z oka na drążenie

pozgonnych kamieni

kropla krwi na cyrograf

 

 

 

Zamiłość

 

Skrzyżowane drogi i bezdroża

w ustach rozbitkowie słów

rybitwy łez znowu trzepocą

 

Podwodne niebo wynurzone z nas

 

Wypuszczamy na suchą ziemię

zwilżoną potem

po parze słów

 

Wydeptujemy gościniec

– pobiegną nim

bezpańskie psy poezji

 

 

 

Wyjąc za Niebem

 

Którą mamy godzinę

a która nas ma

Której oddajemy się kobiecie

a która nam

przynosi niemowlę

 

W jaką ubieramy się nędzę

a w jaką nas stroją

 

Oczy płacą jałmużnę twarzy

Twarz obcym ustom

oddaje się w zastaw

Do nieba przyjmują

ale tylko na pniu

 

W biurze miłości znalezionej

płaci się spermą

za zgubienie siebie

 

W biurze śmierci znalezionej

płaci się

– nie –

dają za darmo

 

 

 

Z dodatkiem Baranka

do otwierania pieczęci

 

Szczeni się piana na ustach

Głód zaspokajam

w pocie zarobionymi łzami

 

Nie mam miłości ani na jawie

ani na snawie

Anioł odleciał

pokutują skrzydła

ale brak ciał

brak nawet cieni

i jaskiń do ściągania

bogomasek

 

Bogobosy

Kobietoszczuty

Słowonogi

 

Czarnymi ustami całuje mnie niebo

po stopach

ale nie wrócę

skąd mnie wygnano

Mam cierpliwość nad sobą

oddaję wszystko

 

 

 

Odbieram sobie życie

 

Sto razy dziennie

gaszą mi twarz

straże wzroku

sto razy dziennie

wynoszę z siebie

zwłoki duszy

 

Biorę przykład z ciszy

zażywam dwa razy dziennie

rano na twarz i przyrodzenie

 

Wieczorem żagiel języka

 

 

 

Mewosłowi

 

Mam sól

ale zwietrzałą

Mam chleb

ale spleśniały

Mam żonę

ale w nienawiści

Mam siebie

ale w prochu

z którego powstaję

 

Przyjaciele się wymówili

Wybiegam na rozstajne drogi

zapraszać ubogich

ułomnych i chromych

Mogę liczyć tylko

 

 

 

Na garbate groby

 

Mogę dać ci Wszystko

za Nic

przenicować duszę

bo wypada z ciała

Mogę dać ci oczy

– ty tylko łzy

Mogę dać ci usta

– ty tylko pocałunki

Daję ci słowo

za szczyptę milczenia

Tłumię mlekiem krzyk

rzuconego we mnie

ziarna

 

Na szarych ciałach

gasimy pocałunki

Na szarym niebie

nieboszar skrzydlaty

pościelowy odlatywacz

 

 

  

Progenitura

 

Jem dzisiaj strawę

winną nie płynąć

nawet w świńskim żłobie

Pieszczę dziewkę w chlewie

Staję się rywalem robactwa

zabiegającego o kości

 

Usta stręczyciele z dziewicą słowa

Na jedną noc to ja mam śmierć

z wiankiem

 

Piję czarne mleko prosto od krowy

popasającej

na niebieskich łąkach

 

 

 

Uniesienia

 

Anioł Stróż daleko

zbiera skrzydłami czas

suchy chrust ust

na gniazdowisko

 

Nigdy nie miałem domu

Wstyd się przyznać

gdzie i z kim żyłem

z kim umierałem

Do śmierci jednak nie doszło

zachowałem wianek

który wniosę w posagu Bogu

kiedy mnie pojmą

 

 

 

W Ogrójcu

 

Być dobrym dla Anioła Stróża

podczas skubania

piór

Być dobrym bez względu na żywość

martwość

i marność żywca

 

Dobrego nawet niebo nie poszczuje

suką księżyca

Anioł Stróż nigdy na niego raportu

w Archanielni

 

Dobremu nie radzę pluć w twarz

wiedzą o tym ekskluzywne szkoły katów

ucząc wychowanków pluć w ręce

przed założeniem gdzie trzeba

pętli

 

Dobrego zabijesz – nie wydrzesz mu nic

Wie o tym nawet Bóg

dobrych rozmnażając przez szczypanie duszy

 

 

 

Być

 

bez względu na...

 

 

 

Wyrwany ze snu udzieliłem Poezji

pierwszej pomocy

ucałowałem

wyjąłem nóż z serca

wylizałem krew

 

Wyrwano mnie ze snu

wiersz wiara wiersz mara

 

 

 

Zamienię sen na Dziewicę

 

Nie miałem ani dziewicy ani prostytutki

Nie leżałem pod stołem na weselu

ani pod katafalkiem na stypie

Ptaki nie wytykały opętanego

na szubienicy skrzydłami

Cmentarze nie wyrzucały

do Wszystkich Świętych Nieboszczyków

Pod biczem rzeki czerwona chusta ciała

pokornie krwawi

Pierzchają żywi i martwi

Uciekają czyści i zbrukani

Częstuje los tym o użebrze

sól wysupłana ze skóry

flaki prosto z brzucha

Śmierć nie lubi takich potraw

Miłość za dużo zarabia spermy

Wszystko martwe

język przede wszystkim

 

Pogódźcie się

Człowiek do człowieka przyjdzie

po zgonie

Lepiej późno niż wcale

 

Święci lepią garnki na prochy

Nieświęci jak zwykle zajmują się sobą

sobaczą na brak suk w barłogach

na brak sukna w oknach

na brak oka w czaszkach

 

Dziewice domagają się pasów cnoty

dla ratowania miłości

Prostytutki spółkowania w biały dzień

na ulicach

 

 

 

W celu zmiękczenia kamieni

którymi się zaraz obrzucimy

 

Nędzarzem żywym

pod gilotyną głodu

wygrzebuję ze śmietników chleb

namaszczony pleśnią

 

Wydały mnie dwie kobiety

jedna za życia

druga po śmierci

Nie przyjęto mnie w poczet

Wielkich Żebraków Świata

nie wyżebrałem miłości

z żeber

Nie wyżebrałem krzyku z macic

ni zmartwychwstań z miejsc

nie cierpiących zwłoki

Nie skorzystałem z prawa łaski

proszony o wyciągnięcie nóg

założony z księżycem o szyję

 

W niebie jest pełno aniołów

żebrzących o garść ziemi

Księżycu – stręczycielu gwiazd –

bujający w obłokach

na twych jądrach postawiły już stopy

stany i związek

a ty ciągle napełniasz nas krwią

choć już dawno straciliśmy

 

 

 

Ciało

 

Dla miasta pies

z kagańcem na pysku

Dla byłej teściowej

zabyły koń

szpicruta na grzbiecie serca

kostka cukru w mordzie

 

Szczekam i rżę

dawno nie wydałem ludzkiego głosu

 

Osłem rozbierałem małżeńskie łoże

nie został z niego nawet muł

 

Szczekam na księżyc

zmieniający oślą skórę na psią

to ściąganie bezbolesne

 

Szczekam na suki

próbujące nie wydawać

szczeniąt

 

Rżę do nieba

potraktowałbym słońce

połamałbym skrzydła

skórę naciągnąłbym na Boga

 

Pomilczałbym z Dziewicą

w ogrodach pełnych psów

porzuconych pod płotem

 

 

 

Słowa

 

Wyniesiono już z domu

żywych i umarłych

Wygaszono świece

Wymilczono słowa

Wymodlono niebo

 

Wolę z żebrakami trzymać pod kościołem

niż na gorących uczynkach łapać umarłych

 

Wolę od dziwek szczerego syfa

niż od dziewic wydumaną skrobankę

Kobiety wyliczające mi używanie

ciała i snu ponad miarę

 

Wolę z Nieboszczykami pod ziemią

niż na ziemi lizać spocone stopy tyranów

Z tej woli jak wołu na łańcuchu do sądu

na rozstajnych ciałach

nawet najczystszy zabłąka się Duch

Z tej piany na ustach

kołacze dla gawiedzi

 

Proszę Wysokiego Sądu

jestem niewinny

Wepchnięto mnie w ciało

podczas snu

podczas spółkowania straciłem wszystko

nie mam ani jednego ziarna na przednowiu

Nie mam nic oprócz nędzy

niech złagodzi wasz głód krwi

 

 

 

Wysoki Sądzie

 

Moje potomstwo dopiero na pniu

 

 

 

Wyjąc za niebem

 

Kobiety rzekami płyną przez mężczyzn

mężczyźni rzekami przez wojny

coś z nich wypływa

na coś przydają się ziemi

 

Nie zarzekam się ziemi

ja Wolny człowiekWolniak

od stóp do głów

zwolniony od obowiązkowych dostaw

ducha

skubania piór

 

Ja zakład z całym światem

o błysk wolności w oku

dziecka dziadka

 

Zakład z całym niebem

o skrzydła świtu

potykające się o talent

błądzenia w ciemności

 

Zakład ze wszystkimi celami

o kwadrans świeżego powietrza

na dziedzińcu

 

 

 

Ja dziedzic całej ziemi

 

z wielkim poczuciem głębi

 

Zdrowe płuca lecz zatrute powietrze

W żebrach miejsce na miłość

lecz kobiety wypędzone z rajów

Zdrowe nogi lecz cierpiąca

na chorobę weneryczną ziemia

Zdrowe kiszki

lecz mdlejące z głodu ręce

Zasadę miłości wyłożyć mi na ciele

wypisać na skórze krwią wypisać

Miłość to przebudzenie po czym

pytają

 

 

 

Umarli z miłości

 

W cierniowym pysku zakrwawione słowo

Dziewica duszy dzisiaj nie pławi

W cierniowych rękach krom chleba dla żywych

pleśń czasu

Cierniowymi stopami wyraniam ziemię

 

Cierniowym pyskiem zanurzony w ziemi

trawię drzemię krwawię niebię

Wyzywam słowa na pojedynki

głowa pieniek sierpy ust

zaczajone w zbożu

 

Ziarno rzucone z miłości

wykiełkuje ponad

 

 

 

Dane

 

Statystycznie pogłowie

 

Nędzarz nie umiera

nie ma na to czasu

śmierć to luksus

mogą sobie na nią

pozwolić poeci

lub inni wybrańcy

bogów

 

Noc się nie liczy dla nędzarzy

spółkowanie z wszami

to namiastka miłości

choć płynie krew niby od dziewicy

 

Noc się nie liczy dla nędzarzy

żaden nędzarz nie podrapie się

w zapchlony ogon księżyca

 

Dopiero w niebie

nędzarz wychodzi na swoje

wyiskany przez aniołów

staje się Poetą

milczy

 

 

 

Żebrząc o garstkę poprochu

 

Z obłoków piersi za ustami sutki

 

Wpatrzeni w ślepe źrenice miłości

 

Biała laska głosu na ustach

kosturem pod

sercem

(serce świątynia dotykania

Boga oddającego Ducha)

pod pręgierzem w koniczynach kończyn

wolno nasieniu dojrzewać w macicach

 

Łódka ciała wywraca płacz

za gwiazdą polarną piersi

 

Szczury dusz skaczą

do niej do nieba

do niebosiebia

 

 

 

Cierpięgi

 

Za wcześnie na miłość

jeden zakochany

nie zapłodni

ziemi

 

Za wcześnie na poczytalność

jeden nekrolog

nie wystarcza do nauki

zaświatów

 

Za wcześnie na śmierć

jedna rana nie czyni cudów

jeden nieboszczyk zmartwychwstał

 

Za wcześnie na nas

dusze

płody niebieskie

w czerwonym kuble ciała

uczą się raczkowania

 

 

 

W rynsztokach

 

Nie mam domu

przygarnąłem jednak kobietę

z bliźniętami piersi

 

Nie mam ust

słowo rodzi na kamieniu

 

Nie mam kamienia

obelisk obelgi

między mną a Bogiem

dusze wplecione w żebra

Gubię wątek

znajduję niebokłąb

Nie jestem za ani przed

śmiercią

To po prostu Czas

z popiołu wyrasta ogień

 

 

 

Goryczowisko

 

Wyszedłem z morza

a powinienem

w nim pozostać

 

Odszedłem od kobiety

a powinienem

mieć dzieci

 

Umarłem – stałem się

dzieckiem bożym

a powinienem zostać

człowiekiem

być do krzyża

nie do nieba

 

Wyszedłem z ziemi

w dniu zmartwychwstań

a powinienem

być z Mrówkami

Madonnami

 

Śmierci

 

 

 

Czyściciele

 

Z jednej piersi ssaliśmy

z jednego grobu

zmartwychwstawaliśmy

 

Nie na jednym katafalku

nam kadzono

Nie z jednego Nieba

jedliśmy Boga

 

 

1 Pallid a mors aequo pulsat pede pauperum tabernas regumque turris
    Blada śmierć puka zarówno do siedzib biedaków, jak i do bram królów (Horacy).

 

 

INDEKS    |    BIOGRAFIA    |    POEZJA    |    TEKSTY    |    FOTO    |    NAGRODY    |    KONTAKT    |    LINKI


Copyright © Henryk Wolniak-Zbożydarzyc, 2005-2014